czwartek, 7 stycznia 2010

Wyjazd M.

I nastal poniedzialkowy poranek.. Gosc wstal wczesnym rankiem, by sie spakowac i nawet przygotowal dla nas male sniadanie! :)
Bylo strasznie swietnie i dziekujemy Miloszkowi za baaardzo intensywny czas :) :)

Ostatnie zdjecia:





Do zobaczenia w kwietniu!

3 styczen- ostatni dzien przed wyjazdem Goscia

Niedziela..

Rozpoczela sie wspolnym sniadaniem, a potem wspolna wyprawa do Kosciola.



A potem maly spacerek po okolicy





Az trafilismy oczywiscie do pub'u. Zdjecia autorsta Milosza:










W pubie tym bardzo przyjemnie, a przyznac sie musze, ze kiedy bylismy tam proaz pierwszy jakis czas temu, to bardzo negatywnie go odebralam. Pewnie dlatego, ze byla zgraja podchmielonych Angoli ogladajacych i pasjonujacych sie jakims meczem. A tym razem, mimo ze pokazywane byly 2 mecze, na dwoch roznych ekranach, bylo bardzo milo i przyjemnie. Jak przystalo na niedziele, to popijalam kawke i zajadlam ciasto. Chlopcy jakos, nie poszli za moim przykladem.

Mimo swiecacego slonca, bylo okrutnie zimno.. zatem zamiast wyprawy nad Tamize, gdzie wywialoby nas na wylot, wybralismy sie do domu i spedzilismy niedzielne popoludnie w przytulnym i milych gronie rodzinnym. Zjedlismy smaczny obiad mojej roboty:) a potem gralismy w karty i ... Panstwa-Miasta. Smiechu bylo co nie miara.

A to glowkujacy panowie. I tka im nic z tego nie przyszlo, bo przegrali z kretesem:)





I tak minal nam ostatni wieczor pobytu Milosza...

środa, 6 stycznia 2010

2 styczen - noworocznego swietowania ciag dalszy

Po 1 stycznia, przed nami weekend, czyli duzo wolnego czasu i zero pracy. Korzystajac z sobotniego popoludnia, wyruszylismy do centrum. W planach byla wizyta w National Gallery.

Jednak zanim do niej trafilismy, to:

1. Poczatkowo troche hazardu:




2. Wyprawa w Londyn





3. Hazard oraz podroz metrem daly sie we znaki. Zdazylismy zglodniec, zatem zanim dotarlismy do galerii, obskoczylismy kilka miejsc.





a w srodku bylo tak:





A potem nastapilo szybkie zwiedzanie galerii, gdyz nasz wielki artysta wiedzial konkretnie co chce zobaczyc, zatem poszlo nam bardzo sprawnie. Oczywiscie zwiedzaniu towarzyszyly rozmowy o sztuce. A potem udalismy sie do baru gdzie tym razem korzystalismy z tzw Happy Hour (czyli wybrany alkohol taniej) a potem wrocilismy do domu i gralismy w karty.
Wiecej zdjec brak.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Nowy Rok

A w Nowy Rok, przywitalo nas slonce! Wreszcie!
Wreszice, bylismy wszyscy rano w domu, zatem moglismy zjesc wspolnie sniadanie.. albo raczej, patrzac na pore spozywanego posilu to byl to wczesny obiad.




Oraz kilka slow od naszego goscia:




Korzystajac ze slonecznej pogody wybylismy z domu w strone galerii Tate Modern, za specjalnym zyczeniem naszego goscia.

Specerowalismy sobie brzegami Tamizy i trafilismy na targ ksiazek, obok ktorego nie przeszlam obojetnie. Zakupilam wielka i ciezka ksiazke opisujaca historie Wielkiej Brytani. Przymierzalam sie do tego juz duzo wczesniej, ale jakos nie moglam napotkac nic ciekawego.










I tak malymi kroczkami doszlismy do Tate Modern. Gosc, czul sie jak ryba w wodzie. Przy okazji dowiedzielismy sie kilka rzeczy na temat nowoczesnej sztuki, co pozwolilo nam troche bardziej ja zrozumiec. Polecam zatem przewodnika artyste Milosza.

Natchnieni sztuka ruszylismy w poszukiwaniu jakiegos milego pubu. Po wyjsciu z galerii zastala nas juz ciemna, zimna noc. A to krotki film, autorstwa Milosza, razem z przemysleniami :)




A teraz czas na maly posilek w pubie nad sama Tamiza, z bardzo ladnym widokiem.






Bardzo bylo milo i przyjemnie, a po powrocie do domu urzadzilismy maly ciag dalszy przy kartach.

A tu jeszcze powrot:



Sylwester

W dzien sylwestrowy znow pracowalam krotko, wiec tym razem obaj mezyczyni odebrali mnie z pracy i poszlismy na zakupy :) Skonczylo sie na tym, ze wyladowalismy w McDonaldzie na przepysznym obiedzie :) oraz na tym, ze to mezczyzni zaopatrzyli sie w nowe ubrania, a ja, jedyna kobieta w tym gronie, nie moglam nic dla siebie znalezc .. a przeceny trwaja ..
Generalnie to bylismy mocno zmeczeni i prawde powiedziawszy na impreze sylwestrowa sil bylo malo... Po powrocie do domu ucielismy sobie drzemke i odzyskalismy troche energii.

Wieczor sylwestrowy planowalismy spedzic w pubie irlandzkim z grajaca na zywo grupa irlandzka, a w przerwam DJ'ejem.
Niestety, nie mozna bylo rezerwowac stolikow, musielismy jechac wczesniej, co by nie miec miejsc stojacych. Z tego tytulu, zabawe rozpoczelismy o 19 :)

Milosz na stacji metra przed wyjazdem do pubu.





Pub w bardzo fajnym stylu, straszliwie pokrecony: duzo pomieszczen, schodow, zaulkow i korytarzykow.

Siedzielismy daleko od sceny wiec ta muzyka na zywo troche nam umykala.. ale najwazniejsze,ze mielismy miejsca siedzace. I przyznac trzeba, ze bawilismy sie wiecej przy muzyce granej przez DJ'a. A druga rzecz, zmeczenie dalo sie we znaki i ja osobiscie nie moglam zlapac klimatu.

Urywki zabawy:










Powrot do domu byl bardzo interesujacy, gdyz wiele stacji metra
bylo tak przeludnionych, ze nie przyjmowaly nowych pasazerow, wiec musielismy spacerowac do kolejnych stacji w mrozie i tlumie ludzi, az w koncu udalo sie nam wrocic szczesliwie do domu.



Krotkie ujecia nocnych tlumow:








Wszystkiego Dobrego w Nowym Roku!!
Happy New Year :)))

piątek, 1 stycznia 2010

Dzien trzeci

Rozpoczal sie nowy dzien.. Dla niektorych znowu praca, a dla niektorych relaks ..
Dzis konczylam prace jeszcze wczesniej.. uwaga az o godzinie 10 45..
Na posterunku, przy przychodni czuwal juz Milosz..
i okazalo sie, ze mimo szczerych checi, wyjsc z domu nie mozemy.. bo przybyc ma pan do boilera.. miedzy 11 a 12... zatem przymuszeni potrzeba sytuacji, czekalismy na pana.. a pana nie bylo..






Zatem czekajac na pana trzeba bylo sobie jakos radzic...




a pana jak nie bylo, tak nie ma ..



Zdazylo zrobic sie ciemno.. Milosz zaczal zabawiac sie Playstation.. a ja zaczelam gotowac obiad.. i w tym momencie przybyl pan.. :)




Troche zeszla z cala naprawa boilera, ale najwazniejsze, ze juz dziala jak nalezy.. wiec my zatem zabawilismy sie w domu... najpeirw byl dobry obiad, a potem posiadowka :)

Oraz specjalna dedykacja dla Daniela- Danuty :)





a teraz czas na relacje z Sylwestra.. :)

Dzien drugi - relacja

Pobyt goscia rozpoczal sie pelna para. Rano ruszylismy grzecznie do pracy, ale w okresie poswiatecznycm a przednoworocznym, przychodnia ma skrocone godziny otwarcia. Z tego wzgledu skonczylam wczesniej i razem z mym kompanem musielismy isc na zakupy jedzeniowe bo lodowka pusta... Pogoda byla tragiczna: deszcz ze sniegiem, wiatr i ogolnie zimno.. I tak jakos sie stalo, ze po tych zakupach mocno rozleniwieni nie moglismy sie zmobilizowac na ponowne wyjscie z domu... zatem wygladalo to w skrocie tak:





Mijaly godziny, aura wciaz niezmienna, ale zaplanowane mialam korepetycje w centrum miasta. To wydarzenie stalo sie bodzcem, ktory nas wypedzil z domu.
W dobrych humorach ruszylismy na Leicester Square i spacerkiem w strone National Galery, a potem male spacerki juz w okolicach mego ucznia. Nastepnie Miloszek dzielnie zwiedzal sam, a po godzinie przyszedl mnie odebrac i do domu wrocilismy sobie razem.

A wszystko wygladalo mniej wiecej tak:

















I udokumentowanie pogody, zeby nie bylo, ze udawalismy..



Wiec jak widac.. dzien minal bardzo intensywnie...

Powrot do Londynu z nowym gosciem

Powrot do Londynu, a jednoczesnie poczatek pobytu naszego nowego wspanialego goscia Milosza, rozpoczal sie w poniedzialek.. I tu juz zaczyna sie londynska przygoda.
Juz pospieszam wyjasniac..

No tak.. lacza nas silne wiezi rodzinne i przyszlo-rodzinne ( : ) ) to wymyslilismy, ze oczywiscie bierzemy jedna taksowke i najpierw podjedzie po mnie Karol i razem (jeszcze z panem taksowkarzem oczywiscie) pojedziemy po Milosza. I tak mimo, ze wszystko zaplanowane bylo idealnie, polaczenie pociagow rowniez idealnie, pojawila sie pierwsza niespodzianka... Tuz przed wyjsciem Karola z domu, odwiedzila go policja, w sprawie zaginionych sasiadow (przynajmniej tak twierdzi). I mielismy maly poslizg, tak ze wpadlismy na dworzec w ostatniej minucie.Musze przyznac, ze sie tym mocno zestresowalam :) jak zwykle zreszta..

Na lotnisko dostalismy sie na czas, ale co jeszcze nas spotkalo, to to, ze Miloszowi sie rozwalila raczka od walizki, a Karol mial az duzo kilogramow i musial sie przepakowywac...

Z tych wrazen nie zrobilam zadnych zdjec mimo, ze planowalam uwieczniac nasza wspolna wyporawe od pierwszych minut :)

Po burzliwym wstepie, reszta podrozy minela bez zadnych przygod.
W domu czekala na nas tylko niespodzianka ze szwankujacym boilerem, ale to jeszcze pojawi sie w naszych dalszych opowiesciach.

A oto pierwsza opowiesc Miloszka..


Swieta w Domu

Po tak uroczystym swietowaniu w Londynie, pora nadeszla by udac sie na prawdziwe swietowanie w Polsce. Pobyt jak zawsze byl bardzo intesywny, ale tym razem bardzo krotki. Udalo mi sie dotrzec bez zadnych opoznien w srode wieczorem, gdzie czekala na mnie grupa trzech mezczyzn i razem juz udalismy sie do Tarnowa.

Swieta uplynely bardzo rodzinnie i jak zwykle pod znakiem jedzenia i roznych wszelkich napojow.







Z moimi partnerami :)



Rodzinne zdjecia:












I rozne meskie zabawy:





Nastepnie impreza przeniosla sie w inne miejsce,ale sklad ludzi troche sie zmienil. I tak wlasnie uplynely Swieta..




W poniedzialek po Swietach nadszedl czas na powrot... Ale byl to poczatek niebywalych wrazen gdyz jechal z nami Milosz, a to mowi juz samo za siebie.... :)