niedziela, 27 lutego 2011

Nalot na Dublin - dzien drugi.

Oj ciezki byl poranek... na nogi postawilo nas brytyjskie sniadanie: smazone kielbaski i boczek. Potem kawa i wyprawa do Kosciola. Msza w towarzystwie przyjemnie spiewajacego choru. Z ciekawostek, Msza w wiekszej czesci odbywa sie na siedzaco.

Wzmocnieni na duchu i ciele, udalismy sie wszyscy nieco za Dublin do pubu z roku 1789! Atmosfera nieprzecietna, trzeba powiedziec, ze urokliwe to miejsce, pelne przeroznych staroci.








I male zwiedzanie pubu:








Widok na Dublin:



I tak zakonczyl sie nasz pobyt w Dublinie... Bylo swietnie, jak zwykle ...
Dotarlysmy bezpiecznie do domow i czekamy na nastepne spotkanie.

sobota, 26 lutego 2011

Nalot na Dublin !!!

Sobota,wczesny ranek, ok 8.15. Lotnisko London Stansted. Czekam ja. Wchodzi.. Kapuczka :))))
Od razu nastroj sie poprawia, buzie sie smieja i oficjalnie wyprawa do Dublina rozpoczeta. Dorotka juz czeka na posterunku, a my miedzy czasie odprawy, ostatnie zakupy na lotnisku i fiuuuuur i tak oto po godzinie wyladowalysmy na irlandzikiej ziemii. Pogoda piekna: slonecznie i w miare cieplo. Zyc nie umierac. Wszystko nam poszlo jak z platka, bez zadnych przygod...Po chwili czekania, nadjechala kierowniczka imprezy: Dorotka B. Dojechalysmy do domu, gdzie czekal juz na nas obiad, ciacho i wino... po tych dobrociach nie chcialo nam sie nigdzie isc, ale zwiedzanie wygralo i piekne panie wyszly na miasto.
A tutaj migawki pierwszych wspomnien:





Jako pierwsze miejsce, do ktorego zabrala nas Dorotka, byl sklep z uzywanymi i nowymi ksiazkami, gdzie spedzilysmy sporo czasu, kazda ruszyla w sekcje, ktore ja interesuja i tam byly pierwsze zakupy.

Potem tzw. Szpila. Musicie uwierzyc na slowo, ze owa Szpila jest dosc wysoka, chcialysmy to uwiecznic na zdjeciu, ale nie wiemy dlaczego Dorotka nie chciala polozyc sie na ziemii.. no coz.. moze nastepnym razem da sie przekonac:)



Kolejny punkt: sklep z pamiatkami, tam wiec male zakupy i dalej w droge.



A ponizej spacer uliczka z samymi pubami, gdzie pobrzemiewala irlandzka muzyka. Wstapilysmy na lunch i drinka do jednego z nich:






Znowu bysmy sie zasiedzialy, ale Dorotka nad wszystkim czuwala (tak, rola przewodnika nie jest latwa) i udalysmy sie na dalsze podbijanie Dublina.

Dotarlysmy do Dublin Castle. A po drodze rozne takie stare budowle, ktore obecnie transformowane sa na puby albo inne instytucje.



A oto Dublin Castle:

..


I Dublinska Oxford Street:



A gwozdziem programu byla Katedra Patryka. Dotralysmy tam, kiedy juz robilo sie ciemno, wiec za wiele nie widzialysmy, ale.. nastepnym razem:)



Po tym nastapil juz powrot do domu gdzie czekala na nas cala sterta jedzenia, z ktora zreszta niezle sobie poradzilysmy.
Mikolaj (syn Dorotki i Bartka) dzielnie znosil damskie towarzystwo.

Urywki z imprezy:





Przyszla Matka Polka:



tiaa...



Calosc stroju :))



A potem zostalysmy juz tylko w trojke i zabralysmy sie za madre rozmowy, analizy psychologiczne i wywody w towarzystwie wina:))))
I tak cudnie zakonczyl sie 'wieczor' .... echh .. :))

niedziela, 6 lutego 2011

'The Flies' in London -kontynuacja.

Kolejny dzien z goscmi. Rodzinne sniadanie, wspolna kawa.
Potem wyprawa do Natural History Museum i do Harrods'a. W racji niedzieli, tlumy spore. Ale dzielnie przebijalismy sie przez nie i stalismy we wszelkich kolejkach. Skorzystam tutaj ze zdjec Magdy:

Kolejka do muzeum.



'Ile jeszcze tego stania':


W Harrod'sie:




A potem Pizza Hut, po ktorej niektorzy dostali bolu zoladka i czym predzej wracalismy do domu. Chlopcy zabrali sie za gre w darta, a dziewczynki za madre rozmowy :)))
A potem juz pakowania, pierwsze pozegniania :( I tak to na drugi dzien nastal pozegnania czas.
Bardzo dziekujemy za faaaajna wizyte i faaaajny czas. Do zobaczenia niebawem :)

sobota, 5 lutego 2011

'The Flies' in London -kontynuacja.

Sobota... ach ciekawa byla to sobota, bo Magda powalila wszystkich na kolana i pobila wszelki rekord robienia zakupow :)))) Steskniona za tutejszymi sklepami, po przekroczeniu progow centrum handlowego, przepadla.....W tym czasie ja zdazylam odbyc przewidziane korepetycje, wrocic do domu, wypic kawe i dopiero wowczas Magda powrocila do rzeczywistosci :))))
Po tak wyczerpujacych zakupach, zapomnielismy juz o jakimkolwiek zwiedzaniu, wybralismy sie tylko na obiad do bardzo milego pubu, a potem wrocilismy do domu i gralismy w karty i popijalismy sobie :))))) Zdjec brak. Filow brak. Za to zakupow bylo sporo :)))) Takze dzien zaliczamy do udanych :))))

piątek, 4 lutego 2011

'The Flies' in London.

W piatek z samego rana, znana juz wszystkim pani przewodnik, zebrala grupe, policzyla uczestnikow i zwawym krokiem, zwarta grupa ruszyla do pokonywania londynskich szlakow.
Przystanki jak zwykle standardowe, takie same jak z kazdymi goscmi :)) takze powtarzac sie nie bede. Zmienily sie tylko puby.

Poszlo nam bardzo sprawnie, niestety... braklo czestych zdjec...bo kazdy z nas zapomnial naladowac baterie w aparacie i oszczedzalismy jak moglismy.
Ale zapraszam na kilka cennych zdjec :)))







I potem nastapila nowosc w programie zwiedzania, ktora wniosl Karol. Wybralismy sie do kosciola Templariuszy, gdzie krecone byly fragmenty 'Da Vince Code'.
Resztkami sil dotarlismy do domu i spedzilismy wieczor w domu w przyjemnym gronie milych gosci:)))

czwartek, 3 lutego 2011

The guests of honour - 'The Flies'.

Poczatek roku przywiodl za soba do Londynu gosci szczegolnych.. Mianowicie z wizyta do nas wybrali sie: Magda i Michal, czyli po prostu Bzyki. Goscie sa to szczegolni, z tego prostego wzgledu, ze to przez nich, czystym przypadkiem, doszlo do poznania mojej osoby z osoba Karola :))) I tak to sie zaczelo ...

Pobyt Panstwa Bzykow zaczelismy mala niespodzianka. Nic gosciom nie mowiac, wyjechalismy po nich na lotnisko :) Probowalam nakrecic film, ale juz jak zobaczylam Magde, zaczelam machac i nic na filmie nie widac :)))

W domu zjedlismy parowki, pogadalismy i poszlismy spac :)))